Belgia, kraj dla każdego



Najdziwniejsze jest to pierwsze uczucie budząc się we własnym łóżku po długiej i niesamowitej podróży. Widok za oknem jest uspokajający ale i rozczarowujący – oto koniec wielkiej przygody, czas powrócić do notatek z konstrukcji i stałego łącza wi-fi, do regularnych posiłków i wiecznie tych samych tras; do świata w którym tak rzadko coś potrafi zaskoczyć, nad którym mam zbyt dużą kontrolę. Tydzień w Belgii stał się już historią. Jest to jednak historia niezwykle ciekawa, dlatego chciałabym się nią podzielić – być może ktoś planuje odwiedzić ten piękny kraj i znajdzie w moim opisie przydatne dla siebie informacje.

Dlaczego Belgia? Wzięliśmy pod uwagę państwa na zachodzie, takie do których bilet samolotowy nie będzie zbyt drogi. Z miejsca skreśliliśmy typowe turystyczne cele podróży – mając ograniczony czas na zwiedzanie ostatnim czego chcieliśmy było stanie w kolejce do muzeum. Liczyliśmy raczej na poznawanie świata niż odpoczynek – póki jesteśmy młodzi, szkoda czasu na wylegiwanie się na plaży. Oczywiście kierowaliśmy się zainteresowaniami. Z mojej strony był to wybór miast o bogatej historii i pięknej architekturze; najlepiej miejsc, które spłodziły artystów wpisanych do kanonu mistrzów ale i tych tworzących dziś. Była to też nasza pierwsza zagraniczna wycieczka – potrzebowaliśmy więc czegoś łatwego do zorganizowania, zwłaszcza w ograniczonym czasie na przygotowanie. Jeszcze jeden warunek był wymogiem – musieliśmy po raz pierwszy w życiu polecieć do wybranego kraju samolotem. Było to jedno z moich największych marzeń.

Wszystkie te wymagania Belgia spełniła wręcz idealnie. Małe państwo, z pięknymi miastami, świetnie skomunikowanymi ze sobą. Ciekawa historia tych terenów ma wyraźne odbicie w obecnych czasach. Dodatkowo, pewna egzotyka – przeplatanie się dwóch języków (francuskiego i flamandzkiego), w zależności od części kraju okazało się ciekawym zjawiskiem. Zamiast jeździć z miasta do miasta, zdecydowaliśmy skupić się na dwóch wyjątkowych miejscach – Brukseli, stolicy Europy, oraz Antwerpii – mieście Rubensa oraz innych twórców barokowych, ale także jednym z najważniejszych portów na świecie. Odwiedziliśmy jeszcze Leuven, kolejne zabytkowe miasto z przepięknym, bogato rozrzeźbionym, ratuszem i paroma innymi malowniczymi budowlami. Jak się okazało, zobaczyliśmy jeszcze większy kawałek Belgii z samego tylko powodu, że lotnisko, na którym wylądowaliśmy, znajdowało się przy mieście Charleroi – jakieś 70 kilometrów od Brukseli. W planie wycieczki uwzględniliśmy więc, że ostatnie godziny wakacji mogą okazać się przepełnione stresem z powodu konieczności przejechania przez pół kraju (z Antwerpii) na miejsce startu samolotu. Przez to, ostatniego dnia tak się spieszyliśmy, że znaleźliśmy się na lotnisku na dwie i pół godziny przed odlotem. Ach, to przyzwyczajenie do kraju, gdzie autobus może nie przyjechać a pociąg spóźnić się o kilkadziesiąt minut!

Ale od samego początku: wiosną zakupiliśmy bilety na samolot i lotniskowego busa oraz zarezerwowaliśmy miejsca w hotelach. Takie kilkumiesięczne wyprzedzenie może się wiązać z ryzykiem, bo nie da się przewidzieć bardzo wielu sytuacji. Pozwala natomiast odpowiednio nastawić się na wyjazd, sprawdzić wszystko osiemdziesiąt razy, ale przede wszystkim dość sporo oszczędzić. Belgia nie jest tanim krajem. Jedzenie w marketach potrafi być dużo droższe niż w Polsce. Jest też jednak bardziej zróżnicowane cenowo. Cena wody mineralnej waha się od kilkudziesięciu centów do nawet kilku euro za butelkę. Po pomnożeniu wszystkiego przez 4, aby przeliczyć cenę na polskie złote, różnica staje się jeszcze wyraźniejsza. Duża rozbieżność cenowa występuje także pomiędzy sieciami sklepów. Carrefour okazał się bardzo drogim marketem w porównaniu z holenderską siecią Albert Heijn.


Zabudowa tak ładna, że być może nawet nie zauważyliście Multipli na pierwszym planie.

O państwie, które odwiedziliśmy, zdecydowanie można powiedzieć, że jest przyjazne turystom. Zarówno Bruksela, jak i Antwerpia, oferowały specjalne karty turystyczne uprawniające do darmowych wstępów do muzeów. Skusiliśmy się na taką kartę w Antwerpii, ponieważ zarówno pogoda jak i wymęczenie stóp nie sprzyjały dłuższym spacerom (w tym mieście karta gwarantowała także darmowe przejazdy autobusami, tramwajami i metrem oraz specjalnym turystycznym busikiem HopNStop). Biorąc pod uwagę ceny wstępów do obiektów, bilety na komunikację publiczną (której używaliśmy cały czas) oraz kupony zniżkowe, zakup karty miejskiej absolutnie się opłacił. W Brukseli natomiast zrezygnowaliśmy z tej opcji – bilety wstępu do większości obiektów były naprawdę tanie dla osób poniżej 25 roku życia.

Ani w Brukseli, ani w Antwerpii (a tym bardziej nie w Leuven) nie spotkaliśmy nadmiernego tłumu turystów. W kolejce staliśmy jedynie przy Muzeum Horty w Brukseli – choć na tyle krótko, że w tym czasie nawet nie zdążyłam wyciągnąć portfela z torby. Większa liczba zwiedzających wystąpiła za to jedynie w domu Rubensa w Antwerpii, gdzie trafiliśmy akurat na darmowy wstęp z powodu ostatniej środy miesiąca. Poza tym, jedynym naprawdę przeludnionym miejscem podczas naszej podróży było lotnisko w Charleroi – wszędzie indziej spokojnie można było fotografować otoczenie bez sztafażu. Nie znaczy to oczywiście, że miasta były puste!

W Brukseli, gdzie akurat trafiliśmy na piękną pogodę, wszystkie parki przepełnione były odpoczywającymi mieszkańcami i turystami. W tym mieście wyraźnie było widać radość życia, chęć do przyjemnego spędzania czasu i towarzystwa innych ludzi. Antwerpia natomiast cały tłum skupiła w tych częściach, gdzie znajdowało się najwięcej sklepów. Za ich szybami widać było osoby z przejęciem przyglądające się drogim ubraniom i dizajnerskim dekoracjom wnętrz. Tym, co było szczególnie warte zobaczenia, było to jak bardzo mieszkańcy przywykli do swojej różnorodności. Ludzie wydawali się zupełnie przyzwyczajeni do tego, że ktoś ma inny kolor skóry, zasłania sobie część głowy lub inaczej się ubiera. W Belgii wyraźnie było widać, że imigranci nie stanowią żadnego zagrożenia, a wręcz chcą pokazać swoją chęć przystosowania. W autobusie kobieta w hidżabie ustąpiła miejsca starszej pani, a w metrze czarnoskóry mężczyzna pomógł białej matce z wózkiem. Widok odbiegający od popularnych w mojej ojczyźnie stereotypów na temat różnic kulturowych, tutaj natomiast tak naturalny. Podczas tej wycieczki niejednokrotnie widziałam przechadzające się, bardzo zróżnicowane, grupki przyjaciół. Nie rozumiem, dlaczego Polacy tak boją się różnorodności etnicznej i moim zdaniem jest to naprawdę przykre. Odnoszę wrażenie, że Belgia, pomimo swojego wieku, jest krajem o wiele dojrzalszym od Polski.



Parki w Brukseli pokazują, jak mieszkańcy tego miasta potrafią koegzystować i dzielić się przestrzenią.

Same miasta wydawały się być naprawdę przyjemnymi miejscami do życia. Dzięki ograniczonemu ruchowi samochodów było w nich naprawdę cicho i spokojnie. Poza tym, wydawało się tak bezpiecznie. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy pierwszej nocy po powrocie do Polski usłyszałam pod oknem wrzeszczących, agresywnych pijaków. W Brukseli czy Antwerpii nie było nic strasznego nawet we wchodzeniu do tuneli metra po zmroku, a jedyne schlane głosy, jakie udało się napotkać były w języku polskim. Sama komunikacja publiczna zupełnie spełniała swoją funkcję. Nie była przeładowana, a przystanki znajdowały się w niewielkich odległościach. W dużym stopniu pomagało metro, ale jestem przekonana, że i bez niego nie byłoby większych problemów z poruszaniem się po mieście. Wydaje mi się, że różnica (w porównaniu z Polską) polega na tym, że w belgijskich miastach występuje wiele parkingów strategicznych – miejsc zostawienia samochodu, aby kontynuować podróż pieszo lub komunikacją publiczną. Widziałam też taki parking w Gdańsku. Był pusty.



Zarówno Bruksela i Antwerpia zachęcały do spacerów. Ciekawe uliczki, pełne przeplatającej się nowej architektury z tą zabytkową zaopatrzone były w mnóstwo drogowskazów, ułatwiających znalezienie konkretnych obiektów. W Antwerpii nawet znalazła się na nich informacja, ile minut może zająć taki spacer. Kolejną zachętą do rezygnacji z czterech kółek były wszechobecne stojaki z rowerami miejskimi. Korzystało z nich naprawdę mnóstwo osób i parę razy nawet zdarzyło mi się zobaczyć samochód transportujący je pomiędzy stanowiskami. Warto też wspomnieć, że wypożyczający rowery bardzo o nie dbali, dzięki czemu były one sprawne i czyste.

Chyba jedynym, czego mi brakowało w Belgii, jeżeli chodzi o przestrzeń ulic, to mrugającego zielonego światła, dającego czas na zejście z drogi. Musieliśmy też się przyzwyczaić do tego, że dla wsiadających do autobusu otwierane są tylko drzwi koło kierowcy. Poza tymi rzeczami, wszystko inne było tak dobrze przemyślane. Nawet rozkłady jazdy nie zawierały dzikich tabelek ze śmiesznymi oznaczeniami – po prostu lista godzin z rozpisanymi kolejnymi nadjeżdżającymi pojazdami. Nie sposób się było w Belgii zgubić – nawet kiedy przez przypadek nocą, jadąc autobusem, przegapiliśmy przystanek i przejechaliśmy pod rzeką Skaldą. A, no i właśnie. Stojaki z ulotkami dla turystów – począwszy od repertuarów kin, poprzez porządnie wydane broszurki z muzeów po mapy miasta ze schematami linii komunikacyjnych – były chyba wszędzie. Nawet najmniejsze muzeum miało taki stojak przy wejściu, nie mówiąc już o recepcjach hoteli. Przez tą całą makulaturę o wiele trudniej było spakować się do małego bagażu podręcznego, ale no… przecież nie wyrzucę tej pięknie wydanej broszurki o repertuaże filharmonii, nawet jeśli nie rozumiem jej tekstu. Takiej typografii, takich zdjęć i takiego papieru nie można z czystym sercem wyrzucić do kosza!



„Weźmiemy ze sobą tylko kilka drobnych pamiątek” – wersja po wypakowaniu.

W ten sposób pamiątek mam całe pudło. Najwięcej jednak ważą dwie grube księgi o niesamowitym budynku, który udało nam się odwiedzić. Jak tylko je przeczytam (na szczęście były też wydania po angielsku), opiszę dokładnie na tym blogu to przepiękne dzieło architektury. Wcześniej jednak opiszę te dwa miasta – Brukselę i Antwerpię. Dzięki temu, że regularnie prowadziłam dziennik zdarzeń, żadne odwiedzone miejsce nie umknie mojej uwadze. Zapraszam więc do szczególnego śledzenia bloga w ciągu najbliższych dni.

You May Also Like