Wrażenia po Esperanzie+

Od sobotniego wieczora minęło już trochę czasu, więc zdążyłam już odpocząć po koncercie Esperanza+, będącym jednym z punktów programu festiwalu Solidarity Of Arts. Impreza ta jest corocznym widowiskiem jazzowym mającym miejsce na gdańskiej wyspie Ołowiance, na potrójnej scenie plenerowej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Tym, co wyróżnia koncerty „+” Solidarity Of Arts na tle innych, jest nietypowa forma: zapraszany jest jeden światowej sławy artysta i staje się on gospodarzem innych (często niemniej sławnych) wykonawców. Dzięki takiemu zabiegowi, poszczególne występy łączą się w jedną, spójną całość – nawet jeśli nie reprezentują tego samego gatunku muzycznego.

W tym roku do Gdańska zaproszona została Esperanza Spalding, która przez cały czas trwania koncertu wydawała się naprawdę świetnie bawić. Swoją grą i śpiewem zachwycała publiczność przez prawie pięć godzin, oczywiście dając miejsce także innym wykonawcom. Dodatkowo oświetlenie i cały wystrój wzmacniały niezwykły klimat imprezy. Praktycznie wszyscy artyści dali fantastyczny koncert i pokaz swojej twórczości.

W „+” Solidarity Of Arts najbardziej podoba mi się to, że jest to widowisko niezwykle zaskakujące. Być może gdzieś w Internecie da się znaleźć rozkład kto gra po kim i na której scenie. Ja nie szukałam. Uwielbiam niespodzianki i chciałam czuć, że właśnie je dostaję przy każdym kolejnym artyście. A kiedy zapalało się światło na środkowej (największej) scenie, już wiedziałam, że zaraz usłyszę kogoś wspaniałego. Czy mówiłam już, że jedną z gwiazd był Herbie Hancock?

Największą niespodzianką był dla mnie występ jednego z polskich zespołów – Voo Voo. Znałam wcześniej ich charakterystyczne utwory i, ponieważ jakimś cudem nie doszukałam się nazwy na liście wykonawców, naprawdę zaskoczyło mnie „Nim stanie się tak”. Grupa dała dynamiczny popis, który wyróżnił się charakterem wśród pozostałych artystów. Stanowił taki rockowy akcent na tle jazzowo-folkowej reszty.

Nigdy nie byłam specjalnie imprezowym człowiekiem, dlatego stanie w tłumie pod koniec stawało się naprawdę uciążliwe. Kiedy na scenę weszła Kapela ze Wsi Warszawa nie wiedziałam, czy to powód do radości, że mogę sobie zrobić przerwę i usiąść na chwilę, czy do smutku, że z oczu zniknęli mi Esperanza, Herbie czy Wayne Shorter. W każdym razie: czas trwania imprezy trochę mnie pokonał i stopy zaczęły odmawiać posłuszeństwa – chociaż miałam na nich wygodne adidasy.

Co do wrażeń wizualnych: scenografia była naprawdę przepiękna. Trzy sceny zostały „oplecione” wizualizacjami i zbliżeniami z kamer. Dawało to niesamowite efekty – poza jednym, drobnym szczegółem: nagrania pojawiały się na rzutnikach ze znaczącym opóźnieniem i czasem nawet parędziesiąt sekund po rozpoczęciu danego utworu. W zeszłym roku, na koncercie McFerrin+, zostało to o wiele lepiej rozwiązane.

Wydaje mi się też, że na poprzednim „+” Solidarity Of Arts można było zaobserwować więcej interakcji pomiędzy wykonawcami. Być może stało się to za sprawą Urszuli Dudziak, która wyraźnie przejmowała inicjatywę. Teraz Esperanza nie miała tego typu wsparcia – co nie znaczy że nie poradziła sobie ze zjednoczeniem rozmaitych artystów.

Najbardziej zastanawia mnie, jak całe wydarzenie odbierają sami muzycy z Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, będącej jednym z organizatorów festiwalu. Jak artyści wykonujący dzieła muzyki klasycznej odbierają wspólny koncert z twórcami popularnymi? Nie wiem nawet, czy taki podział jest dla nich wyraźny. Ja, jako odbiorca, bardzo pozytywnie przyjmuję połączenie obu rodzajów muzyki a Solidarity of Arts doskonale zapewnia takie doznania.

Nie mam pojęcia, jaki artysta w przyszłym roku zostanie gospodarzem tego widowiska. Wiem za to, że na pewno pojawię się gdzieś pod sceną. Naprawdę warto.