Wielka ucieczka

Niektóre zmiany są nieuniknione, a odwlekanie ich w czasie tylko doprowadza do niepotrzebnego stresowania się decyzjami w trybie oczekiwania. Najtrudniejszym nie jest powiedzenie sobie „dzisiaj idę przewrócić swoje życie do góry nogami”. Nie jest to również samo zaklęcie magiczne – powiedzenie „odchodzę”, zakupienie biletu na pociąg, poinformowanie osób, którym to nie na rękę. Najgorsze jest przetrwanie tego, wydawałoby się, ogromu czasu, który występuje pomiędzy utworzeniem planu a zakończeniem jego finalizacji. Zwłaszcza, kiedy jest to plan wielkiej ucieczki.

Najbardziej będę tęsknić za pracą. Była dobra, przyjemna, praktycznie wymarzona. Dostałam ją w wyniku wielkiego farta, czego byłam absolutnie świadoma i co w pewnym stopniu obniżało satysfakcję. Od pierwszego dnia, podobało mi się w niej wszystko. Atmosfera, miejsce, nawet ludzie. A to niebywałe – przecież na ogół narzekam na każą rzecz, która chociaż w minimalnym stopniu się o to prosi. Co więcej, czułam że nie marnuję wakacji. Widziałam, że mój czas i robota przekształca się w produkt, który mogłam zobaczyć na własne oczy, odwiedzając hale produkcyjne. Cudowne uczucie. Zwłaszcza po Liceum Plastycznym, gdzie wszystkie rzeźby z gliny idą do recyklingu dla przyszłych klas a każdy kubik na podstawy projektowania zostaje rozerwany na strzępy (sama tak psułam prace poprzednich klas, doskonale wiedząc się, że to czeka również i te moje). W przeciwieństwie do liceum, wreszcie odczułam na własnej skórze, co oznacza traktowanie drugiej osoby jak człowieka. Jak jest w polskich szkołach, każdy wie: maturzysta ma 20 lat i nadal musi przynosić wszelakie „zgody od rodziców” (a „spotkania z rodzicami” to już w ogóle śmieszna sprawa). Praca to zupełnie inny świat. Idziesz na siku wtedy kiedy ci się chce, a nie kiedy usłyszysz dzwonek dla bydła i tak dalej. Ale podkreślam – mi się naprawdę fartnęło i trafiłam na bardzo porządną firmę. Znam ze słyszenia przykłady innych pracodawców – takich, dla których szacunek wydaje się zbędną formalnością.

Być może będę tęsknić za Kielcami. Za łażeniem po ulicy Sienkiewicza, za krytykowaniem Czarodziejek z Księżyca, które wezmą grosika i za niecnymi planami utworzenia własnej partii politycznej hejterów wraz z Matką Słońce. Za Plastykiem i za niezliczonymi przygodami, które miały w nim miejsce (a pamiątki w postaci bazgrołów w zeszytach mam ze wszystkich czterech lat). Za Kôenem公園 i siedzeniem w parku, czując się częścią tej dziwnej zgrai kolorowych osób ze śmiesznymi przypinkami. Za APNem i chodzeniem na Kadzielnię, na (k)urwisko skalne i na Lwią Skałę, aby w przyjemnej atmosferze podebatować ze znajomymi na wszystkie tematy świata, począwszy od filozofii Korwina, na sprzedaży na stoisku mięsnym w podkieleckim markecie skończywszy. Nie, nie będę tęsknić za Kielcami. Będę tęsknić za ludźmi, których w Kielcach spotkałam i z którymi spędziłam te kilka, może kilkanaście, a może całą masę wspaniałych chwil w ciągu ostatnich czterech lat. A ci ludzie w większości albo już wyjechali, albo plasują pomiędzy zakupem biletu a spakowaniem walizki.

Powodów ucieczki było dużo. Kto mnie dobrze zna, ten posiada wiedzę o tych najważniejszych. Ten blog nie jest dobrym nośnikiem informacji aż tak osobistych. Pozwolę sobie więc pominąć ten fragment.

Zmiana, która mnie czeka, będzie ogromna. Podjęcie tej decyzji było natomiast paradoksalnie łatwe. Nawet jej nie rozważałam – wizualizacja wyboru „tej drugiej drogi” pojawiła się o wiele później – kiedy miałam zbyt dużo czasu na myślenie. Wyobraziłam sobie siebie, idącą do miejsca pracy, codziennie tą samą, niedługą trasą i o tej samej godzinie. W tej wizji kontaktowałam się ze znajomymi przez facebooka, dowiadywałam się o tym, co dzieje się w reszcie kraju, słuchałam ich narzekania na studia. Mieszkałam z rodzicami i oszczędzałam forsę, bo nie było wokół niczego ciekawego do kupienia. Żyłam z dnia na dzień, monotonnie, samotnie, bez oddechu. Kiedy w tym wyobrażeniu przychodził moment aby umieścić najważniejsze osoby, nagle włączał się error. Po prostu nie było takiej możliwości. Kiedy sobie to uświadomiłam, zrozumiałam, że tak naprawdę nie było żadnego wyboru. Ta ucieczka od początku była koniecznością i nie rozumiem, dlaczego w pewnym momencie kazałam swojemu mózgowi rozpracowywać ją, jakby istniała jakaś decyzja do podjęcia.

To prawdopodobnie przez ten wielki znak zapytania, czekający na mój wyjazd. Opuszczam rodzinne gniazdko i pewną pracę dla zupełnie nieznanego i nowego etapu życia. Ciężko mi powiedzieć, czy będę bardziej jak Chojrak Tchórzliwy Pies czy jak Owca w Wielkim Mieście. Najprawdopodobniej będę jak Koziołek Matołek.

No to czas reaktywować portfolio i powrócić do zleconek po złoty dwajścia dziewięć.

You May Also Like