I cały tydzień przerwy wyparował bezszelestnie

Miałam to napisać już kilka dni temu, ale jakoś tak zebrać się nie mogłam. Dzień jest taki krótki, kiedy zaczyna się o 15. W sumie to tylko o kilka godzin dłuższy niż w czasie, kiedy cały poranek, południe, dzień i wieczór trzeba poświęcić na szkołę. Jedyna różnica polega na tym, że stosik z zeszytami, który odłożyłam sobie na miejsce które widać w którąkolwiek stronę bym nie patrzyła, się nie powiększa. Stosik ten nosi wdzięczną nazwę “tutaj jest coś zadane i trzeba to zrobić na “przed świętami”. Oczywiście jak na razie zajmuje się tylko teoretycznym odrabianiem zaległości – mam tu na myśli myślenie o tym, jak tego dużo i zastanawianie się, czy da się to w jakikolwiek sposób zrobić, oraz niemoc zabrania się za to. Jak to kiedyś ktoś powiedział – jeden dzień nieobecności to tydzień nadrabiania. Mnie nie było jakieś 3-4 dni przed świętami i nie sądzę, aby mój niezwykle pożałowania godny zapał do pracy pozwolił mi się za to zabrać. I nawet jeśli tak naprawdę jest tego na tyle mało, że mieści się to w granicach wykonalności, to i tak coś mi mówi, że te zeszyty jeszcze będą tam leżały aż do momentu kiedy powiem sobie “pierdolę nie robię” i wrzucę je do plecaka, nawet nie zaglądając do środka. Może gdyby ten stosik był o połowę niższy, uporałabym się z tym już pierwszego dnia. Jednak przy tej wysokości strach go nawet tknąć palcem. Tyle jeśli chodzi o obecny stan moich zaległości.

Przerwa świąteczna powoli ma się ku końcowi. Procent wykonania zaplanowanych na ten czas rzeczy nie zmienił się od chwili ich zaplanowania i nadal nie wynosi sumy dodatniej. Nie mówię tutaj już tylko o szkole (wszak o tym było wyżej), ale i o wykonaniu wszelkich innych prac – choćby były nie wiem, jak przyjemne. Tak więc mój tablet zmienił swoją funkcję na dekoracyjną, a poziom “zmęczenia tym wszystkim” nadal jest na takim wysokim poziomie, na jakim stoi od kilku miesięcy. W sumie to nawet się podniósł. Choć spałam nawet dwa razy dłużej niż normalnie (taa, jeśli “normą” ustalić najwyższą wartość), nie czuje się jakoś specjalnie wypoczęta, a wręcz chce mi się spać. Zasnąć i obudzić się w blasku wakacyjnego słońca sączącego się przez okna i zachęcającego do wyjścia z domu. Może to wyżej wymieniony stosik zeszytów emanuje złą energią, która nie pozwala mi odpocząć, nawet podczas snu? Poza tym często czuje się, jakby moje życie polegało na codziennej imprezie. Nie lubię imprez. Pewnie spowodowane jest to tym, że dzień w dzień mój pokój jest okupowany przez zgraje pasożytów, jaką w tym przypadku jest bardzo niechciana rodzinka. Duże ilości naraz rodzinki. Dlatego tak bardzo kocham noc – ten moment, kiedy wszyscy śpią, mój pokój mam tylko i wyłącznie dla siebie i wreszcie mogę spokojnie pomyśleć i pozastanawiać się nad tym wszystkim. Martwi mnie, że już za kilka dni będę musiała większość tego pięknego czasu przeznaczyć na – potencjalnie zbędny mi – sen. Nienawidzę spać. Człowiek w nocy jest wypoczęty i pełen energii, ale musi zmusić się do zaśnięcia, gdyż wie, że inaczej następnego dnia – jak głoszą legendy i lekarze (w sumie jeden chuj) – będzie wyglądał i zachowywał się jak zombie. Paręnaście razy zdarzyło mi się doznać braku snu, jednak nigdy owe legendy się w moim przypadku nie sprawdziły, a skutek tego działania był wręcz odwrotny. Ale mniejsza, może jestem ślepa (bo jestem) i głupia (to w sumie chyba też), ale skoro jako jedyna przecze tym legendom i lekarzom, to będę chociaż udawac, że jestem normalna. I tak graficy dobrze wiedza, że mam “nie równo pod sufitem” ;p.

W sumie na dłuższa metę głupota przeszkadza. Podczas, gdy inteligentni ludzie znajdą wyjście z każdej sytuacji, człowiek, któremu bozia poskąpiła tej cechy musza długo się zastanawiać nad problemem i wytężać swój nieprzeciętnie mały i nieposkręcany móżdżek w poszukiwaniu wyjścia, które dla normalnych jest bardzo oczywiste. Podobno dramatyzuję, psychologa potrzebuję, jestem niestabilna emocjonalnie i mam nie równo pod sufitem. Czasami wolałabym tego o sobie nie wiedzieć ; /. Na szczęście jedynie czasami :3. Azaliż wżdy dla własnego i znajomych komfortu, przydałoby mi się kilka, kilkanaście, albo nawet kilkadziesiąt dodatkowych punktów IQ. To był tak zwany “drobny akapit samokrytyki, podsumowujący zdanie i innych na temat mnie i moich schiz osobistych”. Dziękuję za uwagę.

A teraz właściwa część tego wpisu, która tradycyjnie zajmie najmniej miejsca, ale musiała być poprzedzona tzw. “zbyt dużym, aby przeczytać” blokiem tekstu, sprawiającym, że osoby, które weszły na tego bloga w innym celu niż zapoznania się z moim nieszablonowym światopoglądem (czyli procent trzycyfrowy zwiedzających), zdążyłyby kliknąć na emanujący czerwienią kwadracik z iksem w rogu okna przeglądarki.

Zbliża się koniec roku. Tak, wiem, jest to fakt niesamowity i nikt z Was nie spodziewałby się, że to prawda, a przywołanie go sprawiło zamęt i poruszenie, co sprawiło, że źle się dzieje w państwie polskim. A teraz na poważnie. Przeczytałam sobie zeszłoroczny wpis podsumowujący wtedy kończący się rok i doszłam do wniosku, że albo to świat zaczął poruszać się w niezwykle wolnym tempie, albo to ja zestarzałam się podczas tego roku o co najmniej kilka lat. Jest na fejsie popularna grupa “Każdego roku uświadamiam sobie jaki głupi byłem rok wcześniej“. Ja jednak, po głębszym zastanowieniu, doszłam do wniosku, że w moim przypadku jest odwrotnie i podczas ostatnich 12-tu miesięcy cofnęłam się w rozwoju. Gdyby zeszłoroczna wersja mnie zobaczyła tą obecną, musiałabym dzwonić do kostnicy, gdyż prawdopodobnie jej facepalm przebiłby jej czaszkę na wylot, a śmiertelność tego czynu jest udowodniona naukowo. A z racji, że ostatnio powoli zaczynam wierzyć w istnienie czegos takiego jak przeznaczenie, dochodzę do wniosku, że gdyby tamta moja wersja ustrzegła się jakoś śmierci spowodowanej odkryciem przyszłości, nie potrafiłaby się przed nią ustrzec i i tak wszystko potoczyłoby się tak, jak potoczyć się miało. Zapewne pytacie, kiedy wreszcie przestanę uogólniać (>sugerowanie, że ktoś to czyta). Zamiar napisania czegoś ze szczegółami istniał na początku pisania tego postu, ale jego żywot był krótki i cierpiał niczym młody Werter. Oczywiście wszyscy wiedza, jak to się dla niego skonczyło ; ).

Trudno mi uwierzyć, że jeszcze rok temu pisałam o tym, jak to było skończyć gimnazjum – co było takim fantastycznym faktem, że od razu zachciało mi się na nowo żyć i wszędzie rozkwitły kfjotki i pąki białych róż, a słoneczko zarumieniło się niczym [tutaj wstaw dowolne porównanie homeryckie], a ptaszki zaćwierkały, a (…), i wiedział Bóg, że to było dobre. Tak, kochałam tamtą szkołę. A teraz, jak próbuje wygrzebać w odmętach mojej niezwykle płytkiej pamięci wspomnienia, które tak starannie tam zakopałam (po czym zalałam to miejsce betonem, stalą, postawiłam na tym pomnik Dżizasa i zjadłam wszystkie mapy), to aż robi mi się wesoło, że już nie muszę zapierdalać do tego chorego miejsca pełnego gimbusów, których tak niena… uwielbiam :3. I wraca mi nastrój, który mogę zatytułować “nie wiem, po co ja teraz narzekałam, życie jest piękne, nawet w chwili obecnej ^__^”.

W ogóle podczas tego roku znowu mój światopogląd, który i tak z powodu swojej niestabilności tak ciężko gdziekolwiek zaklasyfikować, przewrócił się o jakieś 180 stopni. I tak gdybym miała dopasować jakiś obrazek, który najdokładniej by go zilustrował, potrzebowałabym jakiegoś zmieniającego kolor gifa, albo najlepiej czegoś takiego. Wkurza mnie fakt, że z każdą zmianą nastroju zmieniają mi się upodobania, chęci i zamiary. I jak tu ruszyć się z miejsca, skoro za kilka minut będzie się chciało wrócić? Ale dobra, nie będę znowu narzekać (nawet, jeśli ten blog właśnie w tym celu powstał) – czas zając się przygotowaniem do zbierania się nad zastanawianiem się czy to już najwyższy czas podjąć decyzję nad zrobieniem pracy na fotografię. Stosika zeszytów nadal nie ruszam – niech sobie poleży jeszcze chwile i odpocznie – w końcu sen taki potrzebny i ważny dla każdego. Wszak mówią tak wszystkie legendy i wszyscy lekarze :3.

A tak na koniec to taka ciekawostka dla spragnionych wiedzy historycznej : ). Wiecie, że wpływy Andegawenów na sytuację Polski były dzięki małżeństwu siostry Łokietka Elżbiety z Karolem Robertem, królem Węgier? Jeśli nie, to powtórzę – wpływy Andegawenów na sytuację Polski były dzięki małżeństwu córki Łokietka Elżbiety z Karolem Albertem, królem Belgii ; ).

To tyle z mojej strony, szczęśliwego.